Twoje dziecko Twój Skarb

Pierwsza ciąża. Wyczekana, upragniona, wspomagana. Ogromny sukces i od początku problemy, niewielkie, ale wystarczające, by wziąć zwolnienie i pielęgnować dojrzewające ziarenko w brzuchu. O małym kosmicie dowiadują się tylko nieliczne osoby. Czekamy aż szczęśliwie skończy się pierwszy trymestr, by powiedzieć innym, bo miłość w środku buzuje i rośnie wraz z maluchem.
Mija 12 tygodni. Ślub i wesele siostry. Lekko zaokrąglony brzuszek, czuję się całkiem nieźle, bo mdłości ustały. Pomagam w organizacji, w kościele pstrykam zdjęcia, zakładam buty na obcasie, które zdejmuję gdzieś na początku imprezy weselnej. Tańczymy trochę, ale bez szaleństw. Bawimy się wyśmienicie, Mama przekazuje radosną wiadomość moim Dziadkom, a ja Przyjaciółce. Wszyscy się cieszą i gratulują.
Drugiego dnia wstaję rano i pomagam w organizacji poprawin. Mąż upomina, bym się nie przemęczała, bym odpoczęła. Odpoczywam chwilę i idę robić babeczki. I wtedy coś się dzieje nie tak. Krwotok. Dużo krwi, jasnej i ciemnej. Panika. Ogromne ze strachu oczy. Nagle wszystko wokół zaczyna wirować, a ja przestaję kontaktować – tzn. mówię coś, zbieram się do samochodu, ale jestem jakby za murem, za mgłą, gdzieś zwrócona ku wnętrzu, ku macicy, w której ukrywam największy Skarb.
Drogę do szpitala pamiętam jak przez mgłę. Nie płaczę, tylko tępo patrzę przed siebie. Chciałabym już być w szpitalu, a jednocześnie jestem daleko stąd. Jestem milczeniem i spokojem i obojętnością. Teraz wiem, że to odruch obronny, wtedy mogłam się tylko dziwić, że nie krzyczę, nie płaczę, nie panikuję.
W szpitalu na SORze czekają dwie dziewczyny z ogromnymi brzuchami. Pewnie przyjechały urodzić. Dziwię się co ja tu robię z tym malutkim ledwo kiełkującym brzuszkiem.. Muszę iść do toalety, ale boję się. Irracjonalnie zupełnie, a jednak boję się, że wysikam moje dziecko JEŚLI JESZCZE TAM JEST. W końcu idę. W toalecie znowu krew. Ciągle krew. Wychodzę biała ze strachu. Chcę nie być.
W końcu mnie przyjmują. Lekarz każe usiąść na fotelu. Rozszerzam nogi i znów fala krwi. Nie ma mnie. Jak inaczej mogłabym to znieść?
USG. Lekarz kieruje sondę ku mojej macicy. Pojawia się mały człowieczek z małym pulsującym punkcikiem.
Zaczynam płakać.
Dopiero wtedy.
Przyjmują mnie na oddział i tak zaczyna się nasza długa droga o zdrowie i życie naszego dziecka. A ja dopiero wtedy pozwalam emocjom wyjść na zewnątrz. To pierwsze łzy. Łzy, których wyleję jeszcze wiele. Ale tym razem to łzy ulgi.
13 tygodni. Nie znasz jeszcze płci, nie czujesz ruchów, brzuszek ledwo ledwo widoczny. Praktycznie nikt nie wie. A Ty kochasz już to maleństwo w brzuchu i nie wyobrażasz sobie – nie wyobrażasz – życia bez niego. Ono JEST. Od pierwszej chwili, gdy dowiedziałaś się o jego istnieniu. I miłość jest ogromna od początku.
Mimo, że potem, gdy już się urodzi, często uczysz się na nowo kochać to dziecko, które nosiłaś w sobie przez wiele tygodni.
Tosia w grudniu skończy 3 lata. Każdego dnia dziękuję za to, że udało jej się ocaleć.
I zapalam świeczkę za wszystkie maleństwa, które porwał wiatr.
Ilustracja znaleziona kiedyś w sieci. Niestety nie pamiętam czyjego autorstwa.